niedziela, 10 lutego 2013

Jubilatka Gdynia

Moja młoda 87-letnia dama, miasto z morza i marzeń, zawsze aktywne.

10 lutego 1926 mała wioska rybacka, w której Eugeniusz Kwiatkowski zaczął budować port morski, dostała prawa miejskie. Pierwsze zapiski historyczne jednak dotyczące Gdyni, datują się od początku XIII wieku, dzięki cennym wykopaliskom w samej Gdyni. Po raz pierwszy Gdynia została wymieniona w dokumencie z 1253 r., pod nazwą Gdina, jako wioska należąca do parafii w Oksywiu. Była ona wówczas własnością cystersów z Oliwy, a później Jana z Różęcina, który tę rolniczo-rybacką wieś w roku 1382 podarował sprowadzonemu przez siebie do Kartuz zakonowi kartuzów. W 1414 r. przy dzisiejszej ulicy Portowej powstała w mieście pierwsza karczma – miejsce spotkań rybaków i centrum towarzysko-handlowe.

Młodzi ludzie, którzy przeprowadzili się do nadmorskiego miasteczka, byli gotowi do pracy, Gdynia dawała im możliwość zatrudnienia, rozwoju i energii. Już w ciągu zaledwie kilku lat stała się prężnym, rozwijającym się miejscem. II wojna światowa szybko przerwała tą dobrą passę. We wrześniu 1939 roku, po bohaterskiej obronie Gdyni i Kępy Oksywskiej, miasto dostało się w ręce Niemców, którzy zmienili nazwę naGotenhafen i wysiedlili prawie całą polską ludność. Gotenhafen była dla Kriegsmarine bezpiecznym portem, aż do roku 1944 wolnym od alianckich nalotów. Była to ważna baza niemieckiej floty podwodnej, a pod koniec wojny punkt ewakuacyjny dla wojska i ludności cywilnej uchodzącej na zachód przed zbliżającymi się oddziałami Armii Czerwonej. Zniszczony port, ale na szczęście mało zniszczone miasto po wojnie bardzo szybko się podniosło. Do dziś tak samo dynamicznie miasto rozwija się jak po wojnie, cały czas zachowując swoją tradycję – ale i idąc z biegiem czasu, nowoczesnością. To żyjące miasto, które cały czas ma coś do powiedzenia, które rozwija się, które poszukuje coraz to nowych wydarzeń, pomysłów.

Dla mnie Gdynia – to moje miasto. Urodziłam się w Wejherowie – bo tam był szpital – ale moi rodzice mieszkali w Rumi, z moimi dziadkami. Jednak dziadkowie ze strony Taty mieszkali na Oksywiu, potem Obłużu, dziadek był związany z Marynarką Wojenną i wycieczki z Rumi do Gdyni to było niesamowite przeżycie – zwłaszcza kasowanie biletów przytrzaskując sobie palce, czy przejazd trajtkiem – byłam długi czas przekonana że normalne są autobusy na szelkach, ale dopiero potem zorientowałam się że mamy coś wyjątkowego.

5 urodziny obchodziłam już jednak w Gdyni, dzielnicy Chylonia, przy stacji kolejowej Gdynia Leszczynki – kiedyś uwielbiałam SKM, moi dziadkowie pracowali na kolei, dziś.. już nie tak bardzo Dla mnie Park Kiloński, Święta Góra z kapliczką św. Mikołaja, Dom Towarowy EEG to było moje życie. Sobotnie wyprawy na Bulwar czy Skwer Kościuszki i niedzielne wycieczki do Babci nieskończoną przez długi czas Estakadą Kwiatkowskiego przy Bałtyckim Terminalu Kontenerowym pozwalało mi poznawać Gdynię bardziej, i traktować ją jako swoje miasto.

Moja podstawówka, nr 10, jest imienia Eugeniusza Kwiatkowskiego, a moim nauczycielem historii był radny który opowiadał nam o historii naszego miasta. W 5 klasie braliśmy udział w konkursie wiedzy o inżynierze Kwiatkowskim, współpracowaliśmy z miastami siostrzanymi.

Gimnazjum i liceum to był nadal okres mojej Chyloni, bo dostałam się do dobrej klasy w rejonowej szkole, 5 minut piechotą – wprawdzie biegiem… Lubiłam chodzić z koleżankami do Parku Kilońskiej, ale także jeździć do centrum, do dwóch centrów handlowych, do Hitu a potem Tesco w drugą stronę na Pustki, tam też do Domu Dziecka, pracować w wolontariacie, głosować na moje miasto, żeby było na planszy Monopoly. I JEST! Mamy grę w domu. I każdy walczy o to by kupić Gdynię i stawiać tam hotele tak samo wysokie jak Sea Towers.

Dwa i pół roku temu, pomiędzy pierwszym a drugim rokiem studiów, zobaczyłam plakat w trajtku. DOKI: działanie, organizacja, kreatywność, inicjatywa. Kierowany przez Gdyńskie Centrum Organizacji Pozarządowych program skierowany dla młodych gdynian pozwalał zajrzeć za kulisy największych imprez organizowanych w mieście, koordynować małe projekty w czasie różnych festiwali, czy po prostu poznać innych kreatywnych młodych ludzi. I skorzystałam z tej szansy. Dotąd trochę leniwa, trochę nieśmiała już dorosła dziewczyna wysłałam maila. Ominął mnie wprawdzie Heineken i Zlot Żaglowców, ale już Festiwal Rytmu i Ognia był mój. Pomoc dziewczynom z Mamadoo Fireshow w kasie, rozdawaniu posiłkom ekipom występującym, potem współpraca przy organizowaniu koncertu Leszka Możdżera dla Sceny Koncertowej Ucho dały mi niesamowitego kopa energii. Chęci pracy jako wolontariuszka dla swojego miasta. Uczenia się na warsztatach organizacji festiwali, redagowania gazety festiwalowej – co zaowocowało kilkoma małymi artykułami w Gazetce Festiwalowej 34 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Przemykanie się w kulisach Teatru Muzycznego, chodzenie na konferencje prasowe i pisanie do późnych godzin artykułów w biurze złożyło się na najcudowniejszy, najbardziej pracowity tydzień tamtych wakacji.

W te wakacje też skorzystałam z Dokowej szansy. Wielu znajomych z poprzedniego roku też wróciło, i witaliśmy nowych wolontariuszy na Cuda Wiankach, mistrzostwach Europy 49erów – cudowne są te jachty, piękne! Znowu i na Cuda Wiankach, i na FROG-u obserwowałam entuzjazm młodych organizatorek, co sprawiało że i my, wolontariusze, mieliśmy energię by pomagać w organizacji i angażować się w to wszystko. No i tak, w Zlocie Fanów M jak Miłość też uczestniczyłam. Rok po roku. Nie, nie przyznajemy się do tego z koleżanką.:)Ale, pan Witold Pyrkosz jest cudowną osobą!

Moja prababcia w czerwcu 2010 roku skończyła 100 lat. W odwiedziny przyjechał pan prezydent Wojciech Szczurek, swoisty fenomen w tym kraju – bo który prezydent po 12 latach ma 87% poparcia? – i jak tylko wychodził, przedstawiłam mu się że jestem wolontariuszką DOK-ów, co sprawiło że się zachwycił. Dlatego, licząc głosy w obwodzie wyborczym, cieszyłam się z jego wygranej i byłam totalnie dumna, że mieszkam w Gdyni.

Dlatego, wszystkich znajomych nie zabieram do Gdańska by pokazać Stare Miasto. Zabieram do Gdyni. Na Świętojańską, na Skwer Kościuszki, na Bulwar. Do siebie na Chylonię. Na Stocznię – Czarny Czwartek od 25 lutego w kinach. Bo Gdynia, mimo że tak młoda, ma też swoją historię. Tak samo ważną jak współczesność.

Dlatego, kochana jubilatko, życzę Ci takiego samego rozwoju, dynamizmu, z jakim do tej pory pędzisz. Żeby gdynianom żyło się tak dobrze jak do tej pory. Żeby turyści, jak do tej pory, zachwycali się Twoim pięknem. Rośnij duża!


Tekst po raz pierwszy ukazał się na redakcji Newsweeka 10 lutego 2011 roku, ale że na redakcję już mało osób wchodzi, wrzucam go tutaj, z poprawioną datą urodzin :)

niedziela, 16 września 2012

Od jutra..

...znaczy od wtorku, bo jutro chcę iść do kina...
-Będę wstawać przed 10
-Zrobię sobie kawę, obejrzę JEDEN odcinek jakiegokolwiek serialu na Comedy Central. JEDEN.
-Pójdę na spacer. Nie, za cholerę nie będę biegać, bo po 10metrach biegu umieram. Nie, pójdę sobie na spacer do Carrefoura - czyli dwa przystanki trajtkiem. Według Google Maps 1,2km. Ale pójdę piechotą.
-W Carrefourze kupię kawę mrożoną.
-Wrócę Morską do domu.
-Będę omijać McDonald z daleka. Kilometrowym objazdem.
-A jeśli już wejdę do Mcdonalda, to żeby kupić kawę. Nic innego. Nigdy.

Muszę się wziąć za siebie.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Moi qui...?

Rocznik 89. Grudzień, więc do tego czasu ma 22 lata. Acz większość osób, które poznaje, daje jej 18. Bywają i tacy, którzy dają 16. I pytają, kiedy matura. A ona na to: Za rok bronię pracy magisterskiej. Ale to opowieść na inny, dłuuuugi wpis.
Polka. Czemu ma bloga, na którym napisane jest po francusku? Bo kocha język francuski miłością bezwarunkową. Kocha bardzo mocno muzykę francuskojęzyczną. Lepiej się czuje pisząc po francusku, mimo że popełnia najgłupsze błędy. Ale to też opowieść na inny wpis.
Studentka. Slawistyki i religioznawstwa. Dlaczego? Bo religioznawstwo lubi, a slawistykę... Eh, ale jest na V roku... W sumie, jeszcze nie. Ale to też opowieść na inny blog.
Czyta książki po polsku, angielsku, francusku i chorwacku. Namiętnie. Pochłania wszystko. Od Jeżycjady, przez Pottera, Zafona, Koontza, Martina, Clarksona, Levy, Grey - fuuu 50 shades of Grey - do Picoult, Gavaldy, Ugresić, Harris, Maguire.
Słucha muzyki - głównie francuskojęzycznej. Ale mainstreamem radiowym nie pogardzi, przekonuje się do muzyki po polsku, uwielbia włoski i hiszpański melodyjny w piosenkach. Do chorwackiej nadal nie potrafi się przekonać.
Kocha swoje miasto. Gdynia to jej azyl, to jej miejsce na ziemi. Acz lubi też Gdańsk, gdy nie ma turystów, i nie pogardziłaby mieszkaniem w Paryżu. Ale zawsze wróci do Gdyni.
Namiętnie pije kawę. Bo lubi, bo bez niej zasypia, bo kawa<3. Zdarzają się 6 dziennie, optimum to 3.
Kocha sport. Oglądać, nie uprawiać, o nie. Piłkę nożną - patriotyzm lokalny Arka Gdynia, z wyboru serca Manchester United i FC Barcelona. F1 tata oglądał jeszcze przed Kubicą. Skoki narciarskie też były włączane przed Małyszomanią. Siatkówkę, bo na SKS-y się chodziło. Lekkoatletykę. Tenis dla Djoko. Żeglarstwo.
Jest wolontariuszką. Kiedyś, owszem dla sprawy, w Domu Dziecka, teraz przy różnych festiwalach. Nie, nie miałaby szansy pracować z mediami przy Tall Ships Regatta, w Gazecie Festiwalowej Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, a tak ma bogate CV już. To się liczy. Czy może już napisać, że była wolontariuszką UEFA na Euro2012 w Centrum Akredytacji w Gdańsku? I nie żałuje, bo to były dla niej najlepsze 2 miesiące z najlepszymi ludźmi jakich poznała w życiu? Że to nie był wyzysk, tylko przygoda życia i wspomnienia do końca życia?
Odkąd w IV klasie podstawówki pierwszy raz został jej pokazany na kółku informatycznym Internet, nie może się od niego oderwać. Wierzy w przyjaźń. przez Myspace, Facebooka, Twittera - ma dowody na to, że może się ona przenieść na grunt "prawdziwego życia" - kocha rozmawiać na Twitterze, szukać nowej muzyki, czytać ebooki, wierzy w wujka Google i ciocię Wikipedię, sprawdza Facebooka co 5 minut.
To jej już n-ty blog. Do poprzednich albo zapominała hasła, albo jej się po prostu nudziło. No nie ma dziewczyna cierpliwości, albo jest tak leniwa....
Kim ona jest? Mówcie mi Margot. Albo Gosia, jeśli wolicie bardziej patriotycznie. Bo z imieniem też czasami bywały problemy. Ale to opowieść na inny blog....